top of page

Kafka nad morzem to książka, którą powinieneś przeczytać

Zaktualizowano: 9 sie 2023


ree

To nie będzie standardowa recenzja. Nie powiem Wam wiele o technicznych sprawach tej książki, postaram się nie zdradzać za wiele fabuły.

Piszę tą recenzje raczej po to żeby opisać książkę, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. By podzielić się z Wami niezwykłymi uczuciami, którymi darzę Kafkę nad morzem.


Na początku zadajmy sobie pytanie: po co pisarz pisze książkę? Dla opisania jakiejś ważnej historii? Poruszenia społecznego problemu? Utrwalenia czasów czy zademonstrowania swoich poglądów?

Osobiście czuję, że Haruki Murakami łączy to wszystko i daje o wiele więcej.

Przez historię zawartą w Kafce nad morzem dowiadujemy się dużo o autorze. Niekiedy czuje się, że postaci mówią jego słowami, wyrażają ważne dlań poglądy. Cała ta historia i jej pół realny, pół magiczny świat mówią głosem autora.

Co dziwniejsze jednak, dzięki lekturze dowiadujemy się też dużo o sobie.

W jaki sposób? To naprawdę ciężko wyjaśnić.

To jakby Murakami w jakiś sposób czarował słowem. Zaginał znaną rzeczywistość, powoli wciągając nas w swój magiczny świat.

Gdyby serce było gitarą Murakami grałby na nim piękne, długie melodie, niby znane, a jednak z pogranicza rzeczywistości.

Rozumiecie co mam na myśli? Mam nadzieję, że tak.


Autor ma jedyny w swoim rodzaju, niespotykany styl. Z czego on wynika? Prawdopodobnie składa się na to wiele czynników; bogate i różnorodne słownictwo, doświadczenie, wiele technik, które zgrabnie wykorzystuje i niesamowite wyczucie.

Do tego dochodzi umiejętność perfekcyjnego budowania nastroju.

Gdy autor opisuje ciemny, dziki las potrafi to zrobić w taki sposób, że czułam wilgoć, zapach ściółki, a wysokie paprocie uderzały mnie chropowatymi liśćmi po nogach. Gdy opisywana jest pewna szemrana dzielnica i to nocą, czułam autentyczny strach i niepokój. A gdy bohaterowie jadą w długą podróż czułam ich zmęczenie, ekscytację i miarowe kołysanie auta. Nastrój sprawiał, że byłam do cna pochłonięta tą historią.

Bohaterowie też są niezwykli.

Przebywamy z nimi ciągle. Uczestniczymy w każdym ich posiłku, ruchu, razem z nimi obserwujemy naturę i myślimy nad zaistniałą sytuacją. Autor nie boi się dłużyzn, niczego nie skraca (książka ma ponad 600 stron). A jednak, mnie osobiście to nie odrzucało. Właśnie odwrotnie- sprawiło, że zżyłam się z bohaterami, polubiłam ich nie jak fikcyjne postaci, a jak ludzi żyjących obok mnie. Takich, którzy minęliby mnie na ulicy.

Mam wrażenie, że to pierwsza książka, w której autor realnie zburzył dla mnie czwartą ścianę.


W Kawce nad morzem mamy doczynienia z realizmem magicznym. Jest to ciekawa tendencja estetyczna łącząca w sobie realizm, fantastykę, a nawet analizę psychologiczną i symbolikę. I mam wrażenie, że Haruki Murakami czuje się w tej koncepcji jak ryba w wodzie.

Świat jego powieści jest zarysowany w ten sposób, iż wierzymy, że magiczne rzeczy mogą się tam wydarzać. To kwestia niesamowitego klimatu, ale też talentu autora do przeplatania między sobą elementów fantastyki i realizmu.

I tak, jak czytelnik może być z początku sceptyczny do nadnaturalnych zjawisk występujących czasem w tej powieści, tak też sceptyczni są niektórzy bohaterowie.

Ale to ustępuje.

Autor powoli i umiejętnie toruje sobie drogę przez niedowierzający umysł. Powoli przyzwyczaja do świata, który zdaje się tak bliski naszemu, a jednak daleki.

Pod koniec nie miałam już żadnych obiekcji.

Dałam się ponieść tej fantastycznej historii. Nie wiem czy odczytałam wszystkie znaki, ale pojęłam ich na tyle, by wczuć się w to, czego byłam świadkiem. By zrozumieć, że dotykam czegoś więcej niż książki. Dotykam dzieła, które na pewno wpłynie na moje dalsze życie.

Lecz nie myślcie, że jest to powieść z gatunku słabej fantastyki. To wciąż realizm. Choć odrobinę magiczny.


O tej książce nie można pisać prosto i całkiem merytorycznie. To byłoby nudne i całkowicie nie oddawało całej zawartej w niej magii.

Bo to nie jest książka o nastolatku, który uciekł z domu i mężczyźnie, który rozmawia z kotami. Nie dajcie się zwieść opisowi na tylnej okładce.

Dla mnie to książka o znajdywaniu „połowy swojego cienia”.

Albo właśnie o gubieniu go.

To książka o tym, że nie można uciec od siebie. Że nie ważne gdzie pójdziesz, co zrobisz i jak bardzo będziesz się starał to są rzeczy, których nie jesteś w stanie zmienić.

I nie musisz tego zmieniać.

To książka o tym, że błędy wolno popełniać. Że szukając siebie czasem nawet trzeba popełnić te błędy. Że z tych błędów właśnie płynie nauka.

A przypadkowi ludzie mogą być bliżsi niż rodzina. Nie należy się ich bać. Należy dać się ponieść.

I, w końcu, ta książka jest o naturze, spokoju, miłości, prawdzie i o odnajdywaniu siebie w tym dziwnym i ciężkim życiu.

Mam nadzieję, że dla Was ta książka będzie jeszcze o czymś innym. To dobrze.

Bo przecież wszyscy jesteśmy różni.


Rozpłynęłam się trochę, ale ta książka na to zasługuje. Jestem naprawdę wdzięczna, że ktoś mi ją polecił i ją przeczytałam. Jestem też naprawdę wdzięczna autorowi, że ją napisał.

Jego niesamowita opowieść pozostawiła na mnie piętno, które z przyjemnością zachowam. Jego słowa poruszyły coś w moim sercu i sprawiły, że długo nie zapomnę o tej książce.


Myślę, że po prostu potrzebowałam takiej książki.


I gdybym miała ją opisać jednym słowem powiedziałabym: fantastyczna.

Choć to oczywiście nie oddaje głębi tego dzieła.




 
 
 

Comments


  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Facebook
  • Instagram

©2019 by Bezkrytyczne Recenzje. Proudly created with Wix.com

bottom of page