top of page

Gdzie śpiewają raki to nie kryminał, ale i tak to dobra książka - #czytamypopularne



Małe miasto w Karolinie Północnej, a na jego obrzeżach hektary bagien – czy można sobie wyobrazić bardziej klimatyczne miejsce? To właśnie tu Delia Owens osadziła akcję swojej powieści. Ze względu na kinową premierę zdecydowałam się przyjrzeć tej książce i sprawdzić czy naprawdę jest tak dobra jak mówią.


Gdzie śpiewają raki to opowieść, która zawiera w sobie dwie linie czasowe. I to właśnie ten zabieg sprawił mi najwięcej zawodu. Ale zacznijmy od pozytywów:


Przez większość książki obserwujemy historię Kyi – mieszkanki bagien. Już od małego dziewczynka musi sobie radzić sama porzucona przez rodzinę, zaniedbywana przez agresywnego ojca. Obserwujemy jak dziewczynka uczy się zdobywać pieniądze, jak po raz pierwszy mierzy się ze światem, a później – z trudami dorastania. Jest tu też miejsce na jej emocje, w tym na smutek, tęsknotę i samotność, ale też wielką miłość do natury. Natury, którą autorka potrafi w piękny sposób opisać nie skąpiąc czytelnikowi malowniczych opisów, szczegółów z życia zwierząt i roślin. Bagna są tu równorzędnym bohaterem, zmieniają się zraz z dziewczynką, pozwalając jej badać swoje tajemnice. I to jest najlepszy punkt tej książki. Uważam, że cała ta opowieść mogłaby się skupiać tylko na tym – na samotnym dojrzewaniu Kyi i jej relacji z naturą. Ciężko odnaleźć inną opowieść, która w taki sposób opasywałaby samotność dziecka i głęboką relację z naturą. Jeżeli interesuje Was taka, trochę powolna i psychologiczna, literatura to ta część do Was przemówi.


Niestety są tu też inne wątki. I piszę niestety, bo zabierają one miejsce, które mogłaby zająć głębsza analiza psychologiczna dziewczyny z bagien. Jednak rozumiem czemu autorka to opisuje– ta książka na pewno nie sprzedałaby się tak dobrze gdyby nie trochę pikanterii. Śledzimy więc życie miłosne Kyi i to jak zostaje wmieszana w sprawę kryminalną.

Romanse mają tu swoje dobre i złe sceny. Większość z nich jest bardzo kliszowa, ale dziecięce zauroczenie Kyi (żeby niczego nie zdradzać) jest opisane dość słodko, to miły, słodki romansik. Jednak im dziewczyna jest starsza tym mocniej zgrzytałam zębami. Żyła w samotności przez większość życia, więc niestety bywa naiwna, a mężczyźni z łatwością to wykorzystują. Nawet nie wspomnę o pikantniejszych scenach, bo mam co do nich wiele wątpliwości. Te wątki romantyczne nie są najlepiej napisane i może podobałyby mi się gdy byłam nastolatką, ale jako dorosła osoba zauważam w nich dużo czerwonych flag. Jednak nie to jest najgorsze.

Bo książka jest reklamowana po części jako kryminał. A naprawdę jest go tu malutko. Detektywi gdzieś idą zbierają poszlaki, rozmawiają ze świadkami, łączą wątki. Przez większość książki ten wątek jest kompletnie nieangażujący. A staje się jeszcze mniej ciekawy, gdy rozumiemy, kto został zabity. To zabrzmi okrutnie, ale tak bardzo znienawidziłam tego człowieka, że naprawdę nie zależało mi na odnalezieniu jego mordercy. Ten wątek dopiero na koniec przyspiesza i w końcu staje się choć trochę ciekawy, ale angażuje czytelnika tylko z jednego względu (znów – bez spojlerów). Czy więc jest to kryminał? Absolutnie nie, powiedziałabym że powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym. Który, moim zdaniem, można by kompletnie wyrzucić i skupić się na tym, co naprawdę wychodzi autorce, czyli na opisach natury i relacji człowieka z przyrodą.


Czy więc polecam Gdzie śpiewają raki? Nie do końca. Można tą książkę przeczytać ze względu na piękną opowieść o naturze i dorastaniu, ale to ani romans, ani kryminał. Ma kilka świetnych momentów jednak reszta jest średnia.

Polecam ją więc na rozluźnienie i świętowanie końca lata.


 
 
 

Comments


  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Facebook
  • Instagram

©2019 by Bezkrytyczne Recenzje. Proudly created with Wix.com

bottom of page