top of page

Dwie powieści w jednej, czyli Dom Klepsydry Garetha Rubina


Powieść tête-bêche (tetbeszka)


Jak wszyscy wiemy, nie należy oceniać książki po okładce. Ale umówmy się – człowiek widzi najpierw okładkę, a później cokolwiek innego. Oprawa graficzna może przyciągnąć lub całkowicie odrzucić potencjalnego czytelnika. Wydawcy o tym wiedzą i już od wieków prześcigają się w coraz to ciekawszych formach wydawania powieści. Ostatnio swój renesans mają farbowane brzegi. Tego zabiegu używano już w XVI - XVII wieku, gdy złocono brzegi tomów w celu zabezpieczenia i pięknej prezentacji*. Nie muszę chyba wspominać o ilustracjach wplatanych w tekst, mapkach, zakładkach czy innych dodatkach, które umilają lekturę. Jednak wydawcy wpadają też na ciekawsze pomysły - powstają książki, których strony można wyrwać i ułożyć w odpowiedniej kolejności (np. Żuchwa Kaina

Edwarda Powysa Mathersa) lub takie, których strony są pocięte i każdą linijkę można czytać jak się chce. Powieść, o której dzisiaj opowiem, to także ciekawy przypadek.. Tz. tetbeszka to dwie historie wydane w jednym tomie, ale obrócone względem siebie. Czytelnik wybiera sobie od której strony chce zacząć i zapoznaje się z jedną częścią. Następnie obraca tom o 180 stopni i kontynuuje lekturę. Co ciekawe, obie części powieści mogą wpływać na siebie, a nawet być swoimi lustrzanymi odbiciami.

Gareth Rubin wykorzystał ten pomysł, by przedstawić swoją historię. Obie części oscylują wokół zbrodni, tylko że umiejscowionej w innym czasie i miejscu – w XIX w. w Anglii i w XX w. w Ameryce. Łączy je także historia dwóch Domów Klepsydry. Czy trzeba było z tego robić tetbeszkę? Nie. Uważam, że ta historia broniłaby się nawet bez tego zabiegu. Ale wnosi on coś ciekawego do samej formy czytania, a to doceniam. Do tego czytelnik może wybrać, którą historię pozna najpierw, a to ma kluczowy wpływ na odbiór fabuły. Zainteresowałam się Domem Klepsydry dla jej ciekawej formy. Jednak poniżej opowiem Wam czy sam tekst, odarty z oprawy wizualnej, broni się jako powieść.


Część błękitna


Anglia, lata 80. XIX wieku. Simeon Lee, lekarz, wyrusza w podróż do Domu Klepsydry. Jeszcze nie wie, że to miejsce, otoczone złą sławą, skrywa prawdziwe sekrety – księdza, który uważa, że jest podtruwany i kobietę zamkniętą w szklanej celi za zamordowanie męża. Nie wie także, że on sam będzie musiał rozwiązać zagadkę tego dziwnego domu.

Od początku ta część powieści przypominała mi klasyki XIX-wiecznej literatury grozy np. Draculę. Nie doświadczymy tu może wampirzego Hrabiego, ale autor ewidentnie inspiruje się sposobem pisania XIX-wiecznych powieści. Mamy tutaj małe miasteczko i wiejską, zabobonną ludność. Mamy straszny dom, o którym krążą opowieści. Mamy tajemniczego właściciela domostwa, piękną kobietę i w końcu naszego głównego bohatera – inteligenta, który wprowadza nas w ten świat i próbuje rozwiązać zagadkę. Nie ma tu za wiele miejsca na psychologię, akcja pędzi bardzo szybko, a postaci poboczne istnieją jedynie by zdradzić pewne informacje.

W każdej innej powieści współczesnej uznałabym to za duży minus, bo autorzy przyzwyczaili nas już do pewnego standardu pisania. Jednakże Gareth Robin jest w pewien sposób usprawiedliwiony. Widać, że korzysta z szablonów używanych w XIX-wiecznych powieściach i to się sprawdza. Przenosi nas do tego pełnego mroku świata, brudnego i brutalnego, a w nim rozsiewa skomplikowaną, kryminalną zagadkę. Jeżeli lubicie Poego lub opowiadania Lovecrafta to nastrój jest tutaj podobny, choć obdarty ze zjawisk paranormalnych. Najbardziej jednak ta historia kojarzyła mi się z filmem Bielmo (ang. The Pale Blue Eye). Oba te dzieła mają dla mnie ten sam nastrój (vibe) – pełen tajemnicy, zbrodni i XIX-wiecznej mentalności.

To co zwykle doceniam w książkach – głęboka psychologia, piękne opisy, dobry styl – tutaj schodzi na drugi plan, bo Gareth Rubin ewidentnie kreuje tę część na mocno akcyjną, nie skupioną na pogłębianiu bohaterów (choć kilku jest naprawdę ciekawych). W takiej powieści sama zagadka ma trzymać przy sobie widza, a ciągłe zwroty akcji nie pozwalają oderwać się od lektury. Ten drugi aspekt uważam za udany – autor tak rozpisuje wydarzenia, że chce się chłonąć tę książkę, wręcz się ją pożera. Jednakże aspekt zagadki, moim zdaniem, nie wypalił. Gareth Rubin zrobił to co większość pisarzy tego nurtu – stworzył rozwiązanie tak skomplikowane, że wręcz nierealne. O co mi chodzi? Spójrzmy na moją ulubioną powieść detektywistyczną, czyli Morderstwo w Orient Expresie Agathy Christie. To jest tak naprawdę bardzo prosta sprawa – jeden zamordowany człowiek i ograniczona ilość podejrzanych. Czytelnik może śledzić sprawę, wysnuwać wnioski razem z detektywem, a zakończenie jest ciekawe i szokujące, mimo prostoty sprawy. W Domu Klepsydry jest niestety inaczej. Samo rozwiązanie zawiodło mnie, bo po długich poszukiwaniach Simeon dochodzi do sedna, ale jest ono trochę płaskie. Zabrakło tu miejsca na więcej scen, który spoiły by całą fabułę.

A dlaczego zabrakło miejsca? Bowiem autor chciał trochę za dużo zmieścić w 200 stronach tekstu. Mamy tutaj główny wątek, w którym śledzimy Simeona i jego śledztwo, mamy fragmenty powieści Złote Pole , ważnej dla bohaterów, a pomiędzy tym długie fragmenty dziennika proboszcza. Te wszystkie linie fabularne plączą się ze sobą trochę za bardzo. Możliwe, że komuś innemu nie będzie to aż tak przeszkadzało, ale dla mnie trudno było śledzić tych wszystkich bohaterów bez pogubienia się.

Gareth Rubin chciał napisać XIX-wieczną powieść grozy i udało mu się to. Nie jest idealnie – zagadka jest zbyt skomplikowana, a chaos narracyjny dezorientuje. Jednak mimo tego Część Błękitna angażuje czytelnika i broni się jako osobna historia. Jest też dobrym wstępem do drugiej połowy Domu Klepsydry.

Część rubinowa

Ken był zwykłym chłopakiem aspirującym do wielkiej, aktorskiej kariery. Był, bo gdy tylko spotkał rodzeństwo Tooke, jego życie wywróciło się do góry nogami. Po tajemniczej śmierci swojego przyjaciela wyrusza w podróż, by rozwikłać wielopokoleniową zagadkę zamkniętą w powieści.

I znów – autor daje nam bardzo obiecujący początek. Przenosimy się do wieku XX, czyli czasów stosunkowo bliskich. Dzięki temu lepiej da się zrozumieć motywacje bohaterów, a autor nie musi tłumaczyć świata przedstawionego. Jednak po tym obiecującym wstępie znów zostają popełnione te same błędy.

Gareth Rubin porwał się z motyką na słońce i wyszedł z tego starcia pokonany. Chciał bowiem upchnąć za dużo w zbyt krótkiej książce. Wydarzenia, z początku budowane w ciekawy, zachęcający sposób, w środku przyspieszają i wszystko dzieje się na raz. Taka budowa może mieć swoje plusy – czytelnik się nie nudzi podczas lektury – ale gdy bliżej przyjrzymy się tej fabule to nie trzyma się ona żadnej logiki. Gdyby rozpisać te sceny w czasie, lepiej zarysować bohaterów i dać im szansę na przedstawienie swoich racji to mogłoby wypalić.

Uczucie rodzące się między Coraline i Kenem było ciekawe. Ich wspólne motywacje dość jasne. To tylko dla nich czytałam z takim zapałem. Ale nawet świetni bohaterowie nie mogą uratować logicznych dziur. Nie uniosą na barkach fabuły, która powinna być zaskakująca i tajemnicza, a jest dość płytka. I niestety miałka.

Z tego co widziałam inni czytelnicy zgadzają się ze mną. Podkreślali jeszcze fakt, iż wcale nie czuć tu miast, w których znajdują się bohaterowie. Gdy Ken przelatuje z Ameryki do Anglii powinien poświęcić sporo czasu na przemyślenia, na zauważenie różnic kulturowych i opisać nam jak widzi nowy kraj. Jednak tu nie ma na to czasu. To szczegół, ale jeden z takich, które rażą po lekturze. Jeszcze ciekawsze były komentarze, które sugerowały, że tę historię mogłaby ocalić odrobina magii. Całkowicie się z nimi zgadzam. Tu aż się prosiło o element magiczny, który tłumaczyłby całą zagadkę. Wystarczyłby prosty motyw portalu do innego świata, a większość problemów tej książki zostałaby rozwiązana. Uważam, że utrzymanie jej całkowicie w realizmie nie jest do końca dobre. Fantastyka wiele wybacza, a realizm tylko podkreśla błędy.


Osobiście uważam, że Dom Klepsydry to ciekawy eksperyment, ale tylko eksperyment. Można się dobrze bawić na tej książce, a jej treść jest wciągająca, ale Gareth Rubin nie uniknął wielu luk fabularnych, które psują pełną radość z czytania.

___________________________________________________________



 
 
 

Comments


  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Facebook
  • Instagram

©2019 by Bezkrytyczne Recenzje. Proudly created with Wix.com

bottom of page