Pandemiczne polecajki
- Ola Paradowska
- 23 kwi 2020
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 3 sie 2023

Z powodów wiadomych nam wszystkim siedzę sobie ostatnio dużo w domu. Nie żeby mi to bardzo przeszkadzało – moja osobowość jest głównie introwertyczna, więc takie siedzenie nie jest dla mnie problemem.
Problemem byłoby nic nie robienie.
Dlatego, z pełnym entuzjazmem, udało mi się podejść do poznawania coraz to nowych produkcji, na których zobaczenie nigdy nie miałam czasu.
Dziś chciałabym Wam polecić kilka z nich.
Złodziejka książek (2013)

Większość z Was zapewne słyszało o tym tytule. Było o nim bowiem dość głośno podczas filmowej premiery.
Czy to pozycja warta obejrzenia? Na pewno.
Czy wnosi coś do spojrzenia na świat II wojny światowej? Niewiele.
Jest to bowiem pozycja przeciętna. Fabuła zarysowuje się następująco – mała dziewczynka zostaje oddana do pewnych Niemców, którzy to mają ją wychowywać jak własne dziecko. Dziewczynka tęskni za matką, cierpi po stracie brata i niezbyt dogaduje z rówieśnikami. Przynajmniej na początku. Musi przyzwyczaić się do nowej sytuacji i wejść w świat Niemiec podczas II Wojny. Fascynują ją książki i wszelkiego rodzaju opowieści, które odgrywają znaczącą rolę w tej historii. Brzmi całkiem ciekawie, prawda?
I takie właśnie bywa. Ważnym elementem jest przedstawienie jej adopcyjnych rodziców i ta myśl, że nie wszyscy Niemcy byli źli. Zwykły obywatel żył jak dawniej nie przyczyniając się do krzywdy. Czasem pomógł, a nawet ukrywał tych, którzy potrzebowali pomocy. Bywał tak samo pokrzywdzony – mężczyźni ginęli na wojnie, a dzieci cierpiały. Jednak bywali też tacy, którzy krzywdzili i prześladowali. Niemców ukazuje się więc jako normalnych ludzi. To duża zaleta tego filmu.
Ogromną zaletą jest też gra aktorska. Geoffre Rush, grający Hansa Hubermanna, jest najmilszym facetem, jakiego ostatnimi czasy widziałam na ekranie. Ben Schneter i Sophie Nelisse tworzą idealny duet i bardzo żałowałam, że nie mogłam ich zobaczyć więcej. A Nico był przeuroczy.
Jednak, oprócz tego, nic więcej mnie nie poruszyło i nie zaciekawiło. Narratorem historii jest Śmierć. Tylko co z tego, skoro jest to tak bardzo niewykorzystane. Śmierć odzywa się tylko kilka razy i, tak naprawdę, niewiele to wnosi. Spokojnie mogłoby jej nie być i niewiele by to zmieniło. Bohaterowie są naprawdę przyjaźni i łatwo się z nimi utożsamić, ale nie poruszyła mnie historia żadnego z nich. Nawet element książek, które mogły tu być motywem przewodnim, nie został wyeksploatowany do końca.
To ciekawa i warta zobaczenia pozycja, ale nie wniosła do mojego światopoglądu niczego nowego. Jednakże, może być to film pomocny dla maturzystów. Nie braknie w nim bowiem motywu wojny, przyjaźni i śmierci.
Jeżeli miałabym wystawić ocenę to byłoby to 7/ 10, ale bez zachwytu.
Sharpe of your voice (2016)
Ta japońska produkcja z roku 2016 to także dość popularny film. Dwugodzinna

produkcja, na podstawie mangi o tym samym tytule, już od lat zachwyca rzesze fanów. Czy jednak słusznie?
Koe no Katachi opowiada historię niesłyszącej dziewczynki i jej szkolnego prześladowcy. Dziewczynka próbuje radzić sobie w nowej klasie jak najlepiej, jednak uprzedzenia ze strony innych dzieci często krzyżują jej plany. Największym jej problemem jest szkolny prześladowca, który nie zdaje sobie sprawy jaką krzywdę wyrządza dziewczynie.
Jednak to nie jest typowy film, w którym prześladowana osoba przeciwstawi się na końcu złym kolegom.
Bo każdy ma w tej produkcji jasną i ciemną stronę. Prześladowca staje się ofiarą, a to, co wydawało mu się dziwne – zaczyna być zrozumiałe. Dziewczyna nie radzi sobie z niepełnosprawnością. Dawne, skrywane uczucia, są czasem zbyt ciężkie do zapomnienia.
Fabuła jest więc ciekawa i zaskakująca. Momentami naprawdę zapiera dech w piersiach. Jednak największym plusem tej produkcji jest przybliżenie tematu kultury głuchych w sposób przystępny i zrozumiały dla masowego odbiorcy. Ukazanie, że to co jest nam obce nie musi być złe czy dziwne.
Jeżeli choć jedna osoba na sto, które to oglądały, zaczęła się uczyć języka migowego, to produkcja odniosła niesamowity sukces.
Bo poznanie jest pierwszym krokiem do akceptacji. A akceptacja pozwala zdrowo żyć w społeczeństwie. Moja ocena to 8/10, bo to naprawdę dobry film i świetna animacja.
Violet Evergarden

Violet przemknęła obok mnie niezauważenie, gdy jej odcinki wychodziły w 2018 roku. Całe szczęście okazało się, że byłam jedną z nielicznych – ten serial zdobył sobie sporą grupę fanów na całym świecie.
I to całkowicie zasłużenie.
Coś o czym muszę wspomnieć to kreska i sposób animacji. Jest ona tak piękna i zachwycająca, że ciężko mi ją porównać z czymkolwiek innym. Nigdy nie widziałam tak pięknej animacji, wyprzedza ona każdy film Disneya o co najmniej kilka lat. Powiedziałabym nawet, że jest piękniejsza niż niejeden film live action, a narysowanie czegoś piękniejszego od rzeczywistości to duże osiągnięcie.
Twarze postaci, ich mimika, ruchy, włosy, struktury ubrań – wszystko jest dopracowane w najmniejszym detalu i z największą starannością. Nawet tła, o których często się zapomina w animacjach, są zrobione na mistrzowskim poziomie. Niektóre sceny po prostu zapierają dech w piersiach. I ciężko to opisać słowami, jeżeli się tego nie widziało. Nawet sceny batalistyczne, których jestem antyfanką, były po prostu zachwycające. Warto nacieszyć oczy czymś tak pięknym.
Mogłabym dać 10 za samą grafikę. Jednakże fabuła wcale nie odstaje. Jest zaskakująca, wzruszająca i głęboka na wielu poziomach.
Opowieść bowiem kręci się wokół Violet, która wygląda i zachowuje się jak android. Nie rozumie emocji, nie potrafi nazwać swoich uczuć, a jej twarz ma wciąż ten sam pusty wyraz. Całe życie była wykorzystywana jako broń wojenna- maszyna do zabijania. Bliska jej była tylko jedna osoba- jej dowódca- który, przed zaginięciem wypowiedział słowa, których nie zrozumiała. Od tego czasu Violet podróżuje, aby zrozumieć znaczenie słów „Kocham Cię”.
Towarzyszy temu jej nowa profesja – spisywanie listów. Violet pozna mnóstwo ludzi i spróbuje przelać na papier ich emocje i uczucia. Razem z nią poznamy historie, które niejednego wzruszą do łez.
Violet jest więc historią ciężką do zdefiniowania. Jest w niej miłość, strata i tęsknota. Jest rozważanie o wojnie i życiu po niej. Jest w końcu to głębokie, filozoficzne pytanie- co to znaczy być człowiekiem? I co znaczy kochać?
Uważam, że jest to produkcja warta jak największej uwagi, pełnego zaangażowania i podejścia do niej z otwartą głową. Takie seriale jak ten przypominają czasem co to znaczy być człowiekiem i co to znaczy kochać. Myślę, że każdy potrzebuje czasem takiego przypomnienia.
Ze spokojnym sumieniem mogę dać 10/10.
Kyou no Kira-kun tom 1-9
Na koniec mała niespodzianka- bo Kyou no Kira-kun to ani film, ani serial, nie

jest też wcale zbytnio popularny. Ale naprawdę umilił mi czas pandemii.
Jest to pozycja bardzo podobna do Zanim się pojawiłeś, które ostatnio recenzowałam.
Fabuła tej mangi jest dość ciekawa, choć wcale nie nowa – dziewczyna dowiaduje się, że jej sąsiadowi pozostał ostatni rok życia. Nastolatkowie, których balkony prawie się dotykają, szybko łapią ze sobą kontakt. Dziewczyna postanawia więc, że uczyni ten ostatni rok najlepszym czasem w całym życiu chłopaka.
To jednak nie jest takie proste. Piękna blondynka jest bowiem strasznie zamknięta w sobie. Jej jedynym przyjacielem jest papuga, którą nosi na ramieniu, a rówieśnicy znęcają się nad nią. Dziewczyna musi wielokrotnie wyjść ze swojej bezpiecznej strefy komfortu i zmierzyć się z brutalną rzeczywistością.
Problem egzystencjalny jest tu naprawdę trafnie poruszony. Chłopak wie, że zostało mu niewiele życia i cierpi z tego powodu. Psychologia postaci jest naprawdę głęboka, jak na komiks. Oczywiście, niektóre rzeczy są wykonane dość skrótowo, ale, w ogólnym rozrachunku, nie rzucają się tak w oczy.
Głównym trzonem opowieści jest bowiem romans tych dwojga. Ich powolne zbliżanie się do siebie. Ona musi otworzyć się na świat i ludzi, nauczyć się wyrażać emocje i poradzić sobie z traumą. On musi poradzić sobie z widmem śmierci, zerwać ze swoim sposobem bycia, odnaleźć siebie i rozumieć, że męskość nie tkwi tylko w sile mięśni.
Choć ta manga ma 9 tomów to przeczytałam ją w kilka dni. Naprawdę wciąga i nieubłaganie zmierza do końca. Choć ten może Was zaskoczyć. Nie jest bowiem taki, jak by się mogło spodziewać.
I właśnie za ten koniec muszę obniżyć ocenę. Choć większość zapewne będzie on satysfakcjonował, ja poczułam się oszukana. Mam bowiem wrażenie, że autorka zmieniła koncepcję w końcowych tomach i to jest bardzo wyczuwalne.
Moja ocena to 8/10, ale z zachwytem.
Comments