Czytam ulubione książki z dzieciństwa kilka lat później 📖📚
- Ola Paradowska
- 15 maj 2021
- 5 minut(y) czytania

''Jedyną stałą rzeczą we wszechświecie jest zmiana''- jak powiedział Heraklit. Z tą myślą sławnego filozofa wiąże się w jakiś sposób ta recenzja. Opowiem w niej bowiem o książkach, które, na różnych etapach życia, były moimi ulubionymi, a teraz, jako dorosła, przeczytałam je i wysnułam pewne wnioski.
Zaciekawieni? Zapraszam więc do lektury. ☺
Szkoła przetrwania i samozaparcia

Jak pewnie wiecie czytam od dzieciństwa. Nie pamiętam okresu, w którym nie czytałam (może takiego nie było?). Nie zdziwi Was więc pewnie, że moje gusta się zmieniały. I pośród ogromnego zamiłowania do powieści obyczajowych, romansów czy fantastyki znalazło się też miejsce na kilkuletni okres fascynacji powieściami podróżniczymi.
Jedną z moich ulubionych pozycji były wtedy Przypadki Robinsona Cruzoe Daniela Defoe.
Oj, jak ja kochałam tą książkę! Mam jej piękne, bogato ilustrowane wydanie na półce i, powiem Wam, że często wracałam myślami do tego bohatera.
Nie interesowały mnie zbytnio jego przygody aż do momentu, gdy rozbił się na bezludnej wyspie. Wtedy, z wypiekami na twarzy, śledziłam każdy jego ruch, zapamiętywałam dokładnie co robił, jak i kiedy. Często myślałam co ja zrobiłabym w tej sytuacji. Robinson imponował mi wolą przetrawiania i umiejętnościami survivalowymi. Bo, umówmy się- jako 10-12 latka nie potrafiłam wiele zrobić własnymi rękami- a on zbudował sobie dom, złożył meble, polował i był tak niesamowicie zaradny. To sprawiało, że stawał się jednym z moich ulubionych bohaterów literackich.
Przypadki Robinsona Cruzoe obudziły we mnie także wielką chęć do podróży i poznawania świata. Nadal mam ją w sobie, rozbudzaną przez reportaże, które czytam. Ta ciekawość świata, ta miłość do nowych miejsc to właśnie zasługa najbardziej znanego na świecie rozbitka.
Jednak ta książka miała dla mnie też inny, głębszy wymiar. Cruzoe nie poddał się mimo sytuacji, która zdawała się być beznadziejna. Stanął na wysokości zadania pokonując przeciwności. Miewał chwile załamania, ale słabość go nie zdefiniowała. A, do tego, w tak ciężkich warunkach, odnalazł spokój duszy i wiarę. Te wszystkie aspekty sprawiały, że książka Daniela Defoe była dla mnie metaforą tego, by się nie poddawać, by zawsze dawać sobie radę i iść przez życie z podniesioną głową.
Teraz, po około 10 latach, przeczytałam Robinsona ponownie. I moje zdanie trochę się różni od tego, które miałam jako dzieck.
Bohater swoich czasów
Dziś, mając już trochę większą wiedzę o czasach, w których napisany został Robinson, nie rozpływam się nad nim tak mocno. Bowiem bohater ten przedstawia czasy, w których żył autor. Ich głęboką chęć kolonizacji świata, zamiłowanie do podróży i akcentowanie wyższości człowieka nad naturą. Chęć okiełznania żywiołów samą tylko siłą umysłu. Książka ta jest wytworem swoich czasów i ma swoje plusy i minusy. Na pewno jest wciągająca- nawet dla dorosłego- bowiem opisane w niej przygody są dość realistyczne, niesamowite i ciekawe. Język może nie jest najprostszy, ale na pewno przystępny. A, jak na książkę z tamtych czasów, to uwierzcie- Przypadki są naprawdę dobrze napisane.
Minusem może być sposób prowadzenia narracji. To dość specyficzna książka i myślę, że nie każdemu podpasuje. Do tego jest w niej dość mało emocji i psychologizacji postaci. Bohater, co prawda, opisuje że ''był zdruzgotany'', ale nie widać tego po nim. I to też relikt tamtych czasów, jednak nie można zaprzeczyć- Robinson jest trochę kartonowy. Musimy to jednak wybaczyć książce z 1719 roku (!).
Czy jednak przestałam lubić tą powieść? Absolutnie nie! Mam do niej ogromny sentyment i muszę powiedzieć, że ta książka jest dokładnie taka jaką ją zapamiętałam.
Ogólna refleksja: Myślę, że dobre książki są jak wino- im starsze tym lepsze. Oczywiście, możemy przestać dążyć je ślepym uwielbieniem, ale nawet po latach wracając do nich, przyznamy, że był to kawał dobrej literatury. A właśnie to się ceni.
Wielka miłość i fascynująca historia

Drugą książką, którą darzyłam ogromną miłością były Papierowe Miasta Johna Greena. Lubię praktycznie wszystkie powieści tego autora, ale ta szczególnie przykuwała moją uwagę. Mam ją na półce w dwóch wydaniach, czytałam ją wielokrotnie i zawsze się nią zachwycałam.
Przytoczmy najpierw skrótową fabułę. Quentin jest zwykłym, spokojnym nastolatkiem, który niedługo ma kończyć szkołę. Zdawać by się mogło, że taki człowiek jak on nie ma żadnych sekretów ani zmartwień- a jednak tak nie jest. Q, jak go nazywają przyjaciele, od dziecka podkochuje się w przebojowej legendzie szkoły, Margo Roth Spiegerman. W dzieciństwie przeżyli coś, co ich do siebie zbliżyło, ale teraz chłopak może tylko przyglądać się z daleka barwnemu życiu dziewczyny. Jednak, pewnej nocy Margo pojawia się w jego pokoju i rozpoczyna najbardziej szaloną noc w życiu Quentina.
Uwielbiałam tą fabułę! Jest taka wartka i lekka, jak górski strumień wiosną. To coś nowego, czego nie znałam z innych książek. Nie da się przewidzieć co będzie zaraz, a każda scena prowadzi nas do kolejnej, jeszcze dziwniejszej.
Bardzo podobał mi się ten charakterystyczny styl Greena- prosty, lekki, ale nadal poczytny, nadal interesujący. Do tego, jako nastolatka, odnajdywałam siebie, po części w każdym z bohaterów- w cichym i szaleńczo zakochanym Q i nieprzewidywalnej Margo. Autorowi udało się bowiem odtworzyć młodzieńcze uczucia, cały ten szalony świat buzujących hormonów i przemijającego dzieciństwa. A przy tym książka pozostaje zabawna, lekka i przyjemna, tak, że można ją przeczytać w jeden wieczór.
Papierowe Miasta to też niezwykle osobista dla mnie książka. Rozumiałam zarówno Q jak i Magro. Myślę, że po części każdy, kto kochał i był samotny ich rozumie. Dlatego też, przez długi czas, była to moja ukochana książka, zawsze wymieniana na liście trzech najlepszych.
Czy teraz się to zmieniło?
To już nie to
Ponowna lektura zmieniła moje podejście do tej książki. Najpierw muszę przyznać jej kilka punktów za styl i sposób prowadzenia narracji. Za jej lekkość i odanie emocji. To wszystko trzyma poziom sprawiając, że pozornie ciężka książka, poruszająca niewesołe tematy, staje się przyjemna, w dobrym tego słowa znaczeniu.
Tu jednak kończą się same plusy.
Ten typowo Greenowski humor nie jest już tak zabawny, gdy jest się dorosłym. A, skoro mam prawie tyle samo lat co bohaterowie, to powinien mnie bawić, prawda? Niestety wychodzi on dość drętwo. I może to wina tego, że jestem już zrzędliwym starcem, a może tego, że po prostu to nie jest humor najwyższych lotów. To jednak można wybaczyć.
Co innego z bohaterami. Tu moje zdanie zmieniło się znacznie. Uważam, że oboje, Q i Margo, zachowują się nielogicznie i krzywdząco. Ale po kolei:
Quentin jest zakochany, co po części go tłumaczy, jednak nie całkiem. Jest to bowiem miłość granicząca z obsesją. Gdy tylko dziewczyna znika z jego życia zrzuca wszystko inne i zajmuje się tylko nią. Opuszcza lekcje, włamuje się do opuszczonych budynków, okłamuje rodziców. I, jak mogę zrozumieć, że kieruje nim uczucie, to nie podoba mi się jego zachowanie. Wszyscy wokół mówią mu (słusznie), że powinien odpuścić, żyć własnym życiem, zapomnieć. Nie uważam, że żył dobrze, bo powinien trochę odpuścić i być bardziej sobą, ale uważam, że postępował strasznie nieracjonalnie. Gonił za kimś nieosiągalnym, idealną Margo, którą stworzył we własnej głowie. Myślę, że zachowywał się strasznie dziecinnie jak na kogoś kto kończy szkołę średnią. A ostatecznie... no cóż zobaczycie. Ale ten finał utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że to wszystko było bezsensem.
Margo jest od niego jeszcze gorsza. Wręcz muszę Wam powiedzieć, że mi jej żal. W oczach chłopaka jest idealna, fascynująca, a opowieści o niej podgrzewają atmosferę w całej szkole. To jedna z tych fajnych dziewczyn, którą wszyscy lubią, zapraszają na imprezy, a ona może robić co jej się podoba, bo jest tą Margo Roth Spiederman.
W środku jednak to mała, samotna dziewczynka, która jest oszukiwana. Która nie ma z kim dzielić swoich pasji. Która nienawidzi swojego miasta, ludzi w nim, a siebie najbardziej. Która krzywdzi wszystkich wokół, bo jest samotna i niezrozumiana.
Teraz nie idealizuję już Margo. Nie jest idealną dziewczyną, ani legendą. Jest jedną z nas, ludzi, którzy błądzimy, krzywdzimy się nawzajem i próbujemy odnaleźć w życiu. Nie winię jej za błędy, ale pamiętajmy, że to dorosła osoba. Musi ponosić odpowiedzialność za własne czyny.
A ta dziewczyna narobiła naprawdę sporo problemów.
Ogólna refleksja: Papierowe Miasta były książką magiczną, czymś co bardzo kochałam jako nastolatka. Utożsamiałam się z bohaterami i rozumiałam ich rozterki. Teraz jednak uważam, że to książka dobra, ale nie fantastyczna. Znam już ludzi trochę lepiej i rozumiem, że wszyscy jesteśmy trochę zagubieni, szczególnie, mając tyle lat co bohaterowie.
To już wszystko, zapraszam do przeczytania innych recenzji!
Comments